Mediateka

Materiały

Świadek historii 20 / 23

Teksty 5 / 5

2010
ks. Adam Boniecki
Lekcja Karskiego
Karski odkrywa, że coś takiego jak „sumienie świata” nie istnieje. Wie i pokazuje, że polityka, która w imię strategii i politycznego rozsądku wyzbyła się sumienia, jest czymś koszmarnym, nieludzkim, diabelskim.

Dlaczego nie jest powszechnie rozpoznawany jako bohater narodowy? Dlaczego tak późno jego nieprawdopodobne przygody wojenne zaczęły docierać do świadomości szerszego kręgu Polaków? Przecież miał wszelkie dane, by być zaliczonym do panteonu bohaterów II wojny światowej, i to nie tylko ze względu na bohaterstwo i doznane cierpienia, ale także na przesłanie, które pozostawił.

Pierwszy wywiad z nim w Polsce, przeprowadzony przez Macieja Kozłowskiego, ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w 1987 roku (15 marca, nr 11). Owszem, był w Polsce obecny, dzięki filmowi Claude’a Lanzmanna „Shoah”, zakończonym po 11 latach pracy w 1985 r. Zawarte w filmie nagranie rozmowy z Karskim pochodzi z 1977 r. Bronił się przed tą rozmową: „Nie – powiedział – ja od wszystkiego odszedłem i nie będę wracał”. Argument Lanzmanna, że jest stary i może niedługo umrzeć, więc ma obowiązek opowiedzieć o tym, co widział, jakoś go przekonał.

Rozmowa przed kamerami trwała dwa dni po cztery godziny i wiele go kosztowała. Choć film oceniał pozytywnie („będzie uczył, do czego prowadzi brak tolerancji, antysemityzm, rasizm i nienawiść”), to nie był zadowolony z tego, co zostawiono z jego opowieści. „Żałuję – powie Kozłowskiemu – że Lanzmann nie poszerzył struktury filmu, że nie poruszył problemu pomocy Żydom w Polsce czy we Francji, Holandii, Danii czy na Węgrzech lub w Bułgarii. Widzę konieczność zmontowania następnego filmu, równie wielkiego, równie potężnego i prawdziwego, aby i on kształtował świadomość ludzkości (...). Bo przecież to nieprawda, że Żydzi byli całkowicie opuszczeni. W Europie przeżyło okupację ponad pół miliona Żydów, którym ktoś musiał pomóc: księża, zakonnice, chłopi, robotnicy, organizacje podziemne”.

Od tej pory jego misję kojarzono Polsce ze sprawą żydowską. Słusznie, bo w tej sprawie był koronnym świadkiem: alianci doskonale wiedzieli o losie Żydów. Ale przecież cele jego misji wykraczały znacznie dalej. Był emisariuszem rządu. Przekazywał w obie strony zapamiętane dokumenty (jego zdumiewająca pamięć pozwalała mu podróżować niemal bez żadnych notatek i przekazywać adresatom zapamiętane co do słowa długie dokumenty), lecz będąc – jak mawiał – nagraną płytą, był jednocześnie, chcąc nie chcąc, współarchitektem porozumienia stronnictw oraz relacji podziemia z rządem Sikorskiego. Docierając ze swymi sprawozdaniami (zawsze na polecenie rządu RP) do czołowych polityków ówczesnego świata, z prezydentem Stanów Zjednoczonych Franklinem D. Rooseveltem na czele, miał wpływ na postrzeganie przez nich Polski.

 

Posiadał wszelkie cechy bohatera-świadka. W 1939 r. przeszedł przez niewolę sowiecką, potem – na zasadzie wymiany jeńców – niemiecką, z której uciekł. W podziemiu pełnił funkcję zaufanego emisariusza rządu. Pochwycony jako emisariusz na Słowacji, w drodze do Londynu, był torturowany przez gestapo. W obawie, że nie wytrzyma dalszych tortur, usiłuje popełnić samobójstwo, przecinając sobie żyletką żyły. Odratowany przez Niemców i przewieziony do szpitala w Nowym Sączu, zostaje brawurowo wykradziony przez kierowanych przez Józefa Cyrankiewicza partyzantów PPS.

Pracuje w podziemiu i przed kolejną wyprawą odwiedza warszawskie getto, rozmawia z przywódcami żydowskich ugrupowań. Przebrany za łotewskiego strażnika spędza parę godzin w obozie śmierci w Izbicy Lubelskiej. Wiezie do wolnego świata i odmalowuje przed kolejnymi rozmówcami przerażające obrazy zagłady Żydów. 

Znana jest rozmowa emisariusza z członkiem Rady Narodowej Szmulem Zygielbojmem: „na pełne wyrzutu pytanie »czego chcą?« emisariusz odpowiada słowami, których – jak powie w 1987 r. – będzie się wstydził do końca życia.

– Oni mówią, że jak zginie cały żydowski naród, to nie będą potrzebni przywódcy – podnosi głos, patrząc w oczy Zygielbojma. – Chcą, żeby żydowscy przywódcy na Zachodzie poszli do miarodajnych urzędów alianckich. Niech żądają pomocy, a jeśli spotkają się z odmową – to niech staną przed urzędami. I niech umrą z głodu i pragnienia, powolną śmiercią, na oczach całej ludzkości. Może to wstrząśnie sumieniem świata...”.

Być może to, co powiedział Lanzmannowi („ja od wszystkiego odszedłem i nie będę wracał”), i te wypowiedziane w nagranej na taśmę rozmowie z 1987 r. słowa (że tego, co powiedział do Zygielbojma, wstydzić się będzie do końca życia) prowadzą do odpowiedzi, czemu tak późno wrócił do Polski i czemu – nie wśród bohaterów narodowych.

Nie był dumny z wypełnionych misji. Dręczyło go – co potwierdzają ci, którzy go bliżej znali – poczucie winy, że zawiódł Żydów, którzy pokładali w jego misji tak wielkie nadzieje. Czuł się odpowiedzialny za samobójstwo Zygielbojma, za to, że ceną wyrwania go z rąk gestapo była śmierć tych, którzy w tej akcji brali udział, że system Państwa Podziemnego, któremu z narażeniem życia służył, poświęcił życie tysięcy ludzi, w tym dzieci... całkiem niepotrzebnie. Bez Państwa Podziemnego, bez AK – twierdził – wojna nie trwałaby ani o jeden dzień dłużej.

Nie miał ochoty dożywać swoich lat w charakterze narodowego bohatera. Całkowicie się poświęcił karierze naukowej na Georgetown University w Waszyngtonie. Mówił o sobie, że jest amerykańskim naukowcem z zawsze polskim sercem.

Świadkiem stał się niejako z konieczności. Opublikowana w USA (na wyraźne życzenie polskiego rządu) książka o Państwie Podziemnym jest szeroko znana. Co o swoich doświadczeniach wojennych myśli – powie na Międzynarodowej Konferencji Wybawców w Waszyngtonie w 1981 r. Tak to swoje wystąpienie opisał: „Wielu z was – przypominam, patrząc na salę – było świadkami żydowskiej gehenny. To jednak mnie Bóg zlecił, abym nie tylko zobaczył, ale abym mówił o niej i pisał w czasie wojny, kiedy – jak mi się wówczas zdawało – mogło to odnieść jakiś skutek. Nie odniosło (...). Nie mogę również nie powiedzieć zgromadzonym o moim wiele lat trwającym zdumieniu, gdy po wojnie wyjaśniano, że rządy, przywódcy, naukowcy, pisarze nie wiedzieli, co się działo z Żydami. To kłamstwo, że nie wiedzieli. Mam prawo wołać »kłamstwo!«, bo wiem, ile raportów złożyłem i ile osób powiadomiłem oprócz amerykańskiego prezydenta i ministrów angielskich. O rozmiarach Holocaustu, o Żydach mordowanych w getcie, wożonych w wagonach z niegaszonym wapnem opowiadałem Herbertowi George’owi Wellsowi i Arthurowi Koestlerowi, wydawcom takim jak Allen Lane z londyńskiego »Penguina« czy pani Ogden Reed z »New York Herald Tribune«. I kiedy sala słucha, wstrzymując oddech, przypominam słowa Waltera Laqueura, który zagładę Żydów nazwał ironicznie straszliwym sekretem”.

Raporty ze spotkań emisariusza „Witolda” z kierującymi światową polityką mężami stanu są lekturą czasem szokującą, lecz niezmiernie pouczającą. Bo oglądamy w nich teatr wojenny z perspektywy nie naszej, ale z całkiem innej – perspektywy aliantów. Sprawa polska bynajmniej nie jest tam na pierwszym miejscu. Utrzymanie pokoju z Rosją Stalina znaczy nieporównywalnie więcej aniżeli utrzymanie – wbrew żądaniom Stalina – przedwojennych granic Polski.

 

Taką lekcją jest rozmowa emisariusza z ministrem spraw zagranicznych Anthonym Edenem oraz lordem Selbourne’em, odpowiedzialnym za dywersje i sabotaż w krajach okupowanych szefem Special Operations Executive w rządzie Jego Królewskiej Mości. Przytoczę fragment relacji dotyczący oczekiwań przekazanych z dna piekła, od przywódców żydowskich z warszawskiego getta. Mówi lord Selbourne: „Będzie tam musiał pan wyjaśnić, że bombardowanie Niemiec jako represje za prześladowanie Żydów może źle wpłynąć na lotników. Każdy nalot pochłania ofiary. Lotnicy ryzykują życie dla zwycięstwa, by móc uwolnić ciemiężone narody, a nie tylko Żydów. Publicznie propagowane naloty w odwet »za Żydów« mogą też źle wpłynąć na morale ciemiężonych narodów Europy. Dlaczego bombardowania w 

obronie Żydów, ktoś zapyta, a nie w obronie Rosjan, Francuzów czy Belgów? Czy pana zdaniem Polacy pochwalą takie działania? (...) Propaganda nazistowska stale podkreśla, że ta wojna jest wojną w interesie Żydów. Czyż w umysłach wielu ludzi tego rodzaju bombardo¬wania nie potwierdzą tego? Nie sądzi pan, że ktoś tak może pomyśleć? (...) A jeśli chodzi o przesyłki złota czy twardych dewiz na ratowanie czy wykupywanie Żydów, to oczywiście podobne operacje można ukryć w czasie wojny. Ale gdy wojna się skończy, opinia publiczna dowie się, że rząd brytyjski umożliwił nazistom zakup sprzętu i surowców w krajach neutralnych. Jak na to zareaguje – lepiej nie myśleć. Żaden brytyjski przywódca polityczny, żaden rząd nie może podjąć takiego ryzyka i odpowiedzialności”.

Karski nie komentuje tej relacji. Rozumie, że nie ma dla Żydów ocalenia. Jego rozmówcy powtarzają uparcie: jedynym ocaleniem jest zmiażdżenie hitlerowskiej machiny wojennej.

Odczytywane dziś, w perspektywie wiedzy, jaką posiadamy, relacje z tych rozmów Karskiego są wstrząsające. Żelazna logika wywodów lorda Selbourne’a zderza się z potworną rzeczywistością eksterminacji.

I w tym widzę kolejny przekaz Karskiego. Karski odkrywa, że coś takiego jak „sumienie świata”, na które powoływali się Żydzi, domagający się świadectwa swych braci w wolnym świecie, nie istnieje. Wie i pokazuje, że polityka, która w imię strategii i politycznego rozsądku wyzbyła się sumienia, jest czymś koszmarnym, nieludzkim, diabelskim.

Jednym z zadań emisariusza „Witolda” było przekazanie do Londynu stanowiska podziemnych stronnictw politycznych wobec idei Rządu Jedności Narodowej. Rejestruje w pamięci oświadczenia ze sobą sprzeczne, niemal donosy jednych stronnictw i partii na inne. On ma być płytą gramofonową. I jest. Przekazuje ten ponury obraz: niesłychane marnowanie energii i ludzi. Szybko też się przekonuje, że życie polityczne Polaków na obczyźnie wiele pod tym względem się nie różni. Znamienną cechą Karskiego w tej sytuacji jest lojalność wobec rządu. On, żarliwy piłsudczyk, ku oburzeniu niektórych, jest absolutnie lojalny wobec Sikorskiego.

 

O Karskim nakręcono osiem filmów, wliczając w to „Shoah” Lanzmanna. Pierwsza książka Karskiego „Story of a Secret State” („Historia Państwa Podziemnego”) z 1945 r., osiągnęła w USA nakład 300 tysięcy egzemplarzy. W Polsce wydał ją Twój Styl w roku 1999. Kolejna jego książka „The Great Powers and Poland. From Versailles to Yalta” ukazuje się, także w USA, w 1985 r. W Polsce – pod tytułem „Wielkie mocarstwa wobec Polski 1919–1945. Od Wersalu do Jałty” – została wydana w drugim obiegu (wyd. Kos) w 1987 r. Oficjalnie wyda ją PIW w 1992 r. i lubelski UMCS w 1998 r. Ukazują się też poświęcone Karskiemu książki. Autorem pierwszej, „Emisariusz Witold” wydanej w Nowym Jorku, jest Stanisław Jankowski. Książka ukazuje się także Polsce pt. „Karski. Opowieść o emisariuszu” w 1991 r. W tymże roku „Tygodnik Powszechny” zamieszcza przeprowadzony przez Jerzego Korczaka wywiad z Karskim. Powstają kolejne poświęcone mu książki autorów polskich i nie tylko. W tym roku wydawnictwo „Rebis” wydało przygotowaną z wielką starannością nową książkę Stanisława M. Jankowskiego „Karski. Raporty tajnego emisariusza”. Autor informuje, że wykorzystał w niej obszerne fragmenty swej poprzedniej pracy. Z tej właśnie książki czerpałem cytaty znajdujące się w artykule.

Z racji 10. rocznicy śmierci Jana Karskiego (zmarł 13 lipca 2000 r.) odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie poświęcona Janowi Karskiemu sesja. W jej ramach prowadzono debatę zatytułowaną „Lekcja Karskiego”. Ta lekcja pozostaje wciąż jeszcze do odrobienia. Wciąż jest on za mało w Polsce znany, a przesłanie zawarte w jego biografii zbyt mało przemyślane. Jego głos w narodowej debacie po upadku komunizmu wielu ludzi irytował. Nie wszyscy byli zachwyceni tym, że w wyborach prezydenckich opowiedział się za Aleksandrem Kwaśniewskim (najpierw za Jackiem Kuroniem), a nie za Lechem Wałęsą. Mówił rzeczy nieprzyjemne o antysemityzmie i o naszych sporach. Być może, niektórzy ludzie małego ducha mają mu to za złe do dziś.

Bohaterowie są narodom potrzebni. Jan Karski, bohater II wojny światowej, który ani razu nie strzelał do okupanta, odegrał ogromną rolę w kształtowaniu obrazu powojennego świata. Przypomniał o kategorii sumienia jako niezbędnej dla normalnego funkcjonowania społeczności ludzi.

Jest świadkiem sumienia i wyrzutem sumienia. Stefan Wilkanowicz nazwał go (na wspomnianej sesji) „prorokiem naszych czasów” i nie sądzę, aby była to przesada.

Źródło: "Tygodnik Powszechny" nr 30 (3185)