Mediateka

Materiały

Teksty 17 / 20

1944
Jan Karski
Obóz jeniecki w Radomiu
Byłem jeńcem Armii Czerwonej. Stałem się nim, nie mając okazji walki z Niemcami.

Wymiana jeńców odbyła się koło Przemyśla, miasta na granicy rosyjsko-niemieckiej ustanowionej na mocy układu Ribbentrop, Mołotow.

Oficerowie niemieccy, którzy nas przejęli [ w Radomiu], byli zdecydowanie bardziej aroganccy. Krzyczeli, grozili, poganiali. Zaczęliśmy się niepokoić, ale wiara w to, że zostaniemy zwolnieni do domu skutecznie powstrzymywała nas od jakiś nerwowych akcji. Ciągnęliśmy pod niemiecką strażą do obozu przejściowego opodal miasta. Byliśmy przemoknięci, oszołomieni nagła zmiana postawy Niemców. Nie tego oczekiwaliśmy. Zaczęło ogarniać nas zwątpienie.

Widok obozu pogłębił nasze wątpliwości. Teren ogrodzony był drutem kolczastym, sprawiał złowrogie i ponure wrażenie. Co jakiś czas widoczne były posterunki strażnicze. Kazano nam ustawić się w środku placu obozowego. Ponownie dowiedzieliśmy się, że zostaniemy zwolnieni, ale najpierw czeka nas praca. W obozie obowiązuje specjalny regulamin, który poznamy. Jego naruszenie będzie karane szybko i surowo. Nie będą tolerowane żadne ucieczki, za które kara jest jedna: rozstrzelanie. […]

Następne dni spędzone w Radomiu zeszły na poznawaniu mentalności i – jeżeli w ogóle można tak powiedzieć – kodeksu moralnego oferowanego przez Niemców. Było to tak obce, aż niezrozumiałe. Po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z taką brutalnością i nienawiścią, co zmusiło mnie do znacznego poszerzenia horyzontów mojej wyobraźni na temat tego, co się może na tym świecie zdarzyć.

Warunki obozowego życia były trudne do opisania. […] Szybko pojąłem, że śmierć może być wydarzeniem banalnym i codziennym. […] Umierali z przeziębienia wycieńczenia, zimna, głodu, na zapalenie płuc. Czasami na skutek obrażeń, jakich doznali od Niemców po jakiś prawdziwych lub urojonych naruszeniach dyscypliny.

Motywacji tej przesadnej brutalności nie mogłem pojąć. Była ona gorsza niż podłe warunki obozowej egzystencji. Tu nie chodziło o zaprowadzenie dyscypliny i posłuchu. Nie chodziło o odstraszenie od ewentualnej ucieczki. Pewnie tez nie zależało im na zniszczeniu naszego ducha i nadziei, choć to akurat osiągali. Szło o rzecz szatańską: o stworzenie wrażenia, że oto istnieje jakiś tajemniczy system działający automatycznie i niesłychanie brutalnie, a władze obozowe i strażnicy SA jego częścią. Naturalnie nie można się temu systemu ani przeciwstawiać, ani usiłować go zrozumieć. Trzeba się dostosować albo… zginąć.

Źródło: "Tajne państwo" Warszawa 2004, s. 30, 46-47